Tradycyjnie, 6 grudnia, w naszej szkole gościł jegomość w czerwonym ubranku. W miarę jak odwiedzał kolejne klasy, ciężki worek który niósł początkowo na plecach, robił sie coraz mniejszy i mniejszy. Im worek był mniejszy, tym bardziej rumiane i zadowolone były buzie spotykanych dzieci.
Starszy pan przekonywał, że przybył tu zaprzęgiem złożonym z reniferów, ale podejrzliwa z natury szkolna dziatwa niełatwo dała się przekonać. Nienaganna polszczyzna, adidasy na nogach, gładko przyczesana broda i okularki a'la Marion 'Cobra" Cobretti nie wzbudzały zaufania. Mało to podróbek na świecie? Dodatkowo Gwiazdki i Śnieżynki towarzyszące Mikołajowi (bo tak kazał się nazywać), też wyglądały jakoś tak dziwnie znajomo... Nie uważacie?