W dniach 9 -11 czerwca nasza klasa IIIb, wraz z wychowawczynią p. Jolą Wołos, pobierała nauki w "Zielonej szkole" w Lasach Janowskich. Na ten wyjazd czekaliśmy z niecierpliwością cały rok.
Plan zajęć przewidywał wiele atrakcji. Nie było mowy o nudzie. Zaraz po przyjeździe i zakwaterowaniu się w ośrodku, ruszyliśmy na eksplorację najbliższych okolic. Przez cały czas towarzyszyli nam niestrudzenie fruwający i brzęczący gospodarze tych terenów: komary.
Naszą przygodę zaczęliśmy od zwiedzania parafialnego, drewnianego kościółka w Momotach Górnych. Proboszcz parafii opowiedział nam interesującą historię związaną z powstawaniem budynku w obecnym kształcie. Przedstawił sylwetkę projektanta i artysty ks. Kazimierza Pińciurka, autora, który własnymi rękami wykonał zdobienia wnętrza kościoła. Miejsce to niezwykłe, warte odwiedzin i chwili refleksji nad ludzką pasją, wytrwałością w pracy i umiłowaniem piękna.
Odwiedziliśmy także Porytowe Wzgórze i pomnik upamiętniający miejsce największej bitwy partyzanckiej rozegranej podczas II wojny światowej na ziemiach polskich. O bitwie możecie poczytać tutaj. Przy pomniku mieliśmy pierwszą lekcję przyrody. Leśniczy, który był naszym przewodnikiem, zapoznawał nas z fauną i florą Lasów Janowskich, uczył rozpoznawania drzew i krzewów, opowiadał ciekawostki związane z pomnikami przyrody i zwyczajami leśnych mieszkańców.
Kolejnym przystankiem naszej wycieczki, była hodowla konika biłgorajskiego w miejscowości Szklarnia. Kilka kilometrów od Janowa na dużym ogrodzonym terenie hasa kilkanaście koników biłgorajskich - potomków dzikich tarpanów. Zwierzaki żyją w warunkach zbliżonych do naturalnych, dlatego dokarmia się je tylko w zimie. Koniki biłgorajskie są łagodne i spokojne, dwa z nich udało nam się pogłaskać. Niestety, kilka godzin wcześniej, prawie całe stado udało sie w głąb lasu, więc pozostało nam zwiedzanie zagrody i stajni i spotkanie z ich mieszkańcami.
Po południu zwiedziliśmy wystawę kolejki wąskotorowej z taborem, który pracował kilkadziesiąt lat temu w tutejszych lasach, a następnie ruszyliśmy szlakiem bobra i komarów w głąb leśnych ostoi. Tym razem poruszaliśmy się terenowym "wszędołazem". Wiele emocji wzbudzały przejazdy przez rozlewiska, nierówności terenu, ocierające sie o burty pojazdu pnie i gałęzie drzew. Dziewczęta długo będą wspominać "atak olbrzymiego, wściekłego i jadowitego pająka - zabójcy". Pisk dzieciaków był podobno słyszalny w całym Nadleśnictwie, a biedne bobry pochowały sie ze strachu w swoich żeremiach. Obok jednej z takich właśnie ostoi wodnych inżynierów, nasz przewodnik opowiadał nam o ich życiu, zwyczajach i działalności. Przy okazji nasi mali przyrodnicy mogli wygrać słodycze w mini konkursie związanym z bobrami.
Po drodze odwiedziliśmy też magicze miejsce - uroczysko Kruczek. Geneza Kruczka tonie w głębi historii, a brak jakichkolwiek źródeł pisanych uniemożliwia jednoznaczne ustalenie daty jego powstania. Pozostaje jedynie przekaz ustny, według którego w 1773 r., zaraz po tragedii narodowej, jaką był I rozbiór Polski, postawiono tu krzyż. Jest to hipoteza o tyle prawdopodobna, że istotnie, w owym czasie naród stawiał figury na obrzeżach Rzeczypospolitej, by Pan Bóg ochronił to, co ocalało. Inna zaś wersja powstania Kruczka wiąże się z piękną, acz nieprawdziwą legendą, że tutaj właśnie przebywał wędrujący po polskiej ziemi św. Antoni, a spod kamienia na którym odpoczywał, wytrysnęło źródełko. Do dzisiaj sączy się z niego woda, której lud przypisuje lecznicze własności.
Tyle legenda, natomiast dająca przybliżyć prawda mówi o krzyżu i kolejnych kapliczkach. Ta obecna liczy ponad pół wieku. Ma około 12 m kwadratowych powierzchni, po bokach witraże, a w szczytowej ścianie małą absydkę, w której umieszczono ołtarz z obrazem i figurką św. Antoniego. Przed kapliczką stoi wykonany z pnia topoli polowy ołtarz, obok ambona, a na wzgórzu amfiteatralnie ustawiono ławki. Przy kaplicy rozpoczyna się Droga Krzyżowa, której rzeźbione stacje nawiązują do martyrologii narodu polskiego podczas II wojny światowej.
Wieczorem ognisko, pieczenie kiełbasek i... komary. Niestrudzony ksiądz Robert rozgrywał z nami mecz piłki nożnej do późnej nocy.
Drugiego dnia wybraliśmy sie na wycieczkę do rezerwatu przyrody Imielty Ług. Jest on jednym z najpiękniejszych miejsc na terenie Lasów Janowskich (park krajobrazowy, leśny kompleks promocyjny i obszar Natura 2000 w jednym). Rezerwat "Imielty Ług" to obszar głównie bagienny: wodne i przybrzeżne rośliny zarastające stopniowo tafle olbrzymiego jeziora stworzyły niesamowite torfowiska i bagienne ostępy. Obecnie zajmuje powierzchnię 803 ha.
Odnajdziemy tu torfowiska wysokie (miąższość torfu ok. 6 m) i przejściowe, stawy oraz bory (głównie bór mieszany wilgotny i bagienny). Jest to też raj dla ornitologów - stwierdzono tu obecność niemal 100 gatunków ptaków. Dzięki wydmie zwanej Dużą Grępą można tu bezpiecznie suchą nogą wejść w sam środek bagna!!!. Tam, gdzie kończy sie piasek leśnicy przygotowali drewniane pomosty i punkty widokowe. Wściekle atakujące komary nie przeszkodziły w zbiorach jagód i szyszek.
Z rezerwatu przejechaliśmy do miejscowości Łążek Garncarski i odwiedziliśmy jedną z kilku czynnych tutaj manufaktur garncarskich. Sprawdzaliśmy prawdziwość powiedzenia, że "nie święci garnki lepią" i pod fachowym okiem garncarza, z gliny stworzyliśmy małe dzieła sztuki. Smaczku całej historii dodaje fakt, że podczas naszej wizyty zabrakło prądu i koło garncarskie trzeba było obracać nogami. Zupełnie jak przed wiekami. Wszyscy stanęliśmy za kołem i nasze naczynia można obejrzeć na fotografiach. Ksiądz Robert w zadumie przygladał się naszej pracy.
Po obiedzie wybraliśmy się nad zalew. Plażowaliśmy i pływaliśmy. To nic, że nikt nie miał ze sobą kąpielówek, a tylko nieliczni zabrali ręczniki. Pływanie w spodniach i koszulkach przy takim upale (ponad 30oC) to sama przyjemność.
Wieczorem ... komary i mecz piłki nożnej ("...no, bo musi być rewanż, proszę księdza").
Trzeciego dnia odwiedziliśmy salkę z eksponatami w tutejszym ośrodku. Można było stanąć oko w oko z jeleniem, głuszcem, pogłaskać lisa i kunę posłuchać opowieści leśniczego o życiu lasu i zwyczajach jego mieszkańców. To jedyna okazja, by przekonać się, że sierść jelenia nie jest miękka jak puszek, a wilk ma naprawde wielkie zębiska. W gablotach wszystkimi kolorami tęczy mieniły sie różnobarwne motyle, a leśniczy wyjaśniał do czego służy w lesie ... telewizyjna kamera. W salce było wiele fotografii przedstawiajacych pracę człowieka w lesie, a nawet pamiątki po ostatniej wojnie. Chłopcom najbardziej podobał sie drewniany przyrząd do zdejmowania butów.
Przed obiadem - niespodzianka: odwiedziliśmy park linowy i spróbowaliśmy swoich sił w niezwykłych konkurencjach: chodzeniu na szczudłach, jeździe na "magicznym rowerze" i wspinaczce po zawieszonych nad "przepaścią" linach. Ta ostatnia konkurencja nie należała do najłatwiejszych i tylko kilku osobom udało się pokonać w własnych siłach całą trasę. Co ciekawe, były to same dziewczyny. Można też było sprawdzić swoją siłę w przeciąganiu liny.
Trzy dni minęły błyskawicznie i "Zielona Szkoła" dobiegła końca. Trzeba było wracać do domu i do rodziców. Na zakończenie wszyscy otrzymaliśmy pamiątkowe dyplomy i pluszowe maskotki. Pozostaną zdjęcia i wspomnienia mile spędzonych chwil.
Foto i oprac: P.G
